poniedziałek, 2 lipca 2012

Jest lepiej ... Chcę coś zmienić naprawdę!

Drodzy ... kilka dni przerwy w pisaniu. Nie oznacza to, że przestałam pisać, nie po to Was zapraszałam do czytania moich prób blogowych. Dziękuję, że od czasu do czasu ktoś zagląda i wypatruje co u mnie, może myśli dlaczego nie piszę...

Wcześniej byłam pewna, że prowadzenie oficjalnego bloga z moim imieniem i nazwiskiem będzie łatwe, będę bez skrępowania pisać na wszelkie możliwe tematy, również kontrowersyjne. Jednak nie jest to takie łatwe. Co innego szczerość, a co innego ekshibicjonizm. Co innego pisać o czymś teoretycznie, a co innego, kiedy czytają to wszyscy Twoi znajomi i wszyscy dowiedzą się jeśli napiszesz o czymś intymnym, mogą różnie zareagować.

Mimo wszystko muszę podzielić się tym co mnie trapiło w ostatnim czasie. Nie dlatego nie pisałam w ostatni weekend, bo nic się nie działo, ale dlatego, że o czymś myślałam.

W 2006 roku pierwszy raz próbowałam oddać krew w stacji krwiodawstwa. Badania przeszłam, dopuścili mnie do oddania, szło nieźle, ale pod koniec oddawania 450 ml krwi, zrobiło mi się słabo i lekko omdlałam. Po tym wydarzeniu zaczęłam dostawać listy z centrum krwiodawstwa, że muszę powtórzyć badania i mam się do nich zgłosić.
Oczywiście lekceważyłam to jak głupia gówniara, jak większość Polaków z resztą, którzy jak tylko mogą od lekarza uciekają.

W 2011 roku była zbierana krew dla siostry znajomego, wybrałam się więc ponownie oddać krew. Wspomniałam młodej Pani doktór o tym, że za pierwszym razem zasłabłam, jednak warunkowo dopuściła mnie do oddania krwi. Mimo zjedzonego batona i wypicia słodkiej kawy przed oddaniem, sytuacja powtórzyła się. Na początku było wszystko okej, a później straciłam przytomność. Lekarz powiedział, że niektóre osoby tak po prostu mają i że nie będę już mogła oddawać krwi, ze względu na to jak zachowuje się mój organizm.

Po tej drugiej próbie znowu listy, że mam stawić się powtórzyć badania. Dziwne. Przecież kiedy chciałam oddać drugi raz krew, nikt nic mi nie mówił. W końcu zaczęłam się trochę martwić, zanim zebrałam się do ponownej wizyty przy ulicy Saskiej, był czerwiec.

Wchodzisz tam, widzisz ludzie wychodzą z czekoladami, inni wypełniają ankiety, jeszcze inni świetnie czują się już po oddaniu blisko pół litra krwi, czekają na odbiór zwolnienia lekarskiego przysługującego za ten dzień i lecą dalej w miasto coś załatwiać, albo do domu, a ja stoję z tym durnym listem i mówię, że kazano mi powtórzyć badanie, wysyłają mnie do pobrania próbki. Nagle zaczyna mi się wydawać, że te pielęgniarki dziwnie na mnie patrzą, coś jest nie tak, przyszła powtórzyć badania. Krew pobrana, ja wyobrażam sobie najgorsze scenariusze, jestem bliska płaczu, ale staram się opanować, zawsze takie myśli wywołują u mnie łzy. W końcu idę do lekarza porozmawiać, nie ma mojej karty, lekarka idzie po nią. Pyta o co chodzi, mówię, te listy, co się dzieje .... Pani doktor w końcu mówi mi, że wyniki w 2006 roku były złe i dlatego kazali je powtórzyć, później w 2011 roku tamta doktorka w ogóle nie powinna mnie dopuścić do oddania ze względu na te wcześniejsze właśnie złe wyniki, ale dopuściła bo była młoda i nie była stałym pracownikiem, no proszę ... co za pech.

Więc pytam, co to znaczy złe wyniki, na co jestem chora, jakie były podejrzenia, co było nie tak? Nie powinna się Pani martwić właściwie, bo te z 2006 roku były złe ale te z 2011 dobre aaaaaaaa co za chaos, już zaczynam się gubić. Więc po co nadal po badaniu w 2011 wysyłacie listy... ? Żeby mieć pewność, że jest Pani bezpieczna. Schiza... Nic nie mogę powiedzieć. Kiedy wynik? Za miesiąc. No pięknie. Nie wiem dlaczego, pierwsze co przyszło mi do głowy to nie była wizyta w prywatnej klinice i zrobienie wszystkich dokładnych badań krwi. Pierwsze co przyszło mi do głowy, choć być może nie miałam powodu, to był test na obecność wirusa HIV. Najczęstsze myślenie, mnie to nie dotyczy, aż zaczynasz myśleć, a może wszystko się może zdarzyć i mnie to dotyczy. Głośno o tym w telewizji, jednak z najbardziej wstydliwych chorób, temat tabu, nie mam pojęcia do końca na czym polega.

Znajduję informacje w internecie i idę po pracy zrobić test. Kupuję po drodze nową sukienkę i myślę, że być może niedługo okaże się, że to nie ma sensu i nowe rzeczy nie są mi potrzebne. W środku ankieta z miłym Panem i anonimowe oddanie próbki krwi, wynik po weekendzie, kiedy jestem wśród znajomych, idę na imprezę, oglądam mecz, jest okej, ale podświadomie czekam na poniedziałek. W końcu nadchodzi upragniony moment, robi się gorąco i coś ściska w żołądku, sama się nakręcam, wiecie jak to jest, zaczynasz wierzyć, że coś jest możliwe, bo nie możesz tego wykluczyć, i nie powinieneś wykluczać, bo jest to niebezpiecznie. Pomyłkowo czekam w kolejce wśród ludzi oczekujących na test, zamiast iść do innego gabinetu od razu po wynik, tracę bez sensu kolejne minuty.

W końcu jest, upragniony, negatywny wynik, nic nie wykryto, nie ma potrzeby powtarzania badania, nie ma wirusa, nie ma nic. Kamień z serca, wracasz do codzienności, czarne scenariusze odchodzą w niepamięć, wizja dziękczynnej pielgrzymki do Częstochowy też się gdzieś odsuwa. Ale jakie to cudowne ostrzeżenie i znak Panie, jak dobrze zastanowić się znów nad sensem własnej egzystencji. Teraz zrobię jeszcze komplet badań u internisty, poczekam na ten nieszczęsny wynik z krwiodawstwa, które napędziło mi stracha i będzie pewnie wszystko GIT.

Nie piszę tego, żebyście pytali jak się czuję, czy okazywali jakieś współczucie, że sama z tym sobie poradziłam, poradziłam sobie i to najważniejsze, to było dla mnie bardzo dobre, bo teraz wiem, że nie należy lekceważyć własnego zdrowia i życia. Chcę byście i Wy o tym wiedzieli, badajcie się kochani, jak tylko się da, sprawdzajcie wszelkie niepokojące znaki, uważajcie na siebie i bądźcie ostrożni, to bardzo bardzo bardzo ważne, i nie myślcie nigdy, mnie to nie dotyczy. Nie znamy dnia ani godziny kiedy jakieś okropieństwo może nas zaatakować. Dlatego głowa do góry i do lekarza marsz, nie każdy jest taki straszny, choć z dentystami bywa różnie ;)

Całuję moje mordeczki już z dużym uśmiechem, mam duży apetyt na zmiany, nie chcę tylko żeby skończyło się na obietnicach, chcę żyć w końcu pełnią życia w pozytywnym tego słowa znaczeniu i nie marnować chwil ulotnych jak ulotka, tylko ulotne chwile łapać jak fotka :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz